Lord Voldemort czuł, iż oblewa się czerwienią. Natychmiast
opuścił pokój smarkacza, bojąc się, iż w przypływie gniewu przetrąci mu kark. Z całej siły trzasnął
drzwiami. Może i zachował się infantylnie, ale nie dbał o to. Jak on śmiał?
Niewdzięczny gnojek. W Czarnym Panu aż zagotowało się na samo wspomnienie.
Powinienem potraktować go Cruciatusem – pluł sobie w brodę. Nauczyłby się, że
istnieje granica, której nikomu, nawet WYBRAŃCOWI nie wolno przekraczać. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej się wściekał. Jego napięcie zamiast
opadać, wzrastało. Czarnoksiężnik przypominał teraz bombę zegarową, która lada
chwila wybuchnie. Musiał się na kimś wyładować i to natychmiast. Gdy
niespokojnie miotał się na korytarzu przed pokojem Pottera
i rozważał wtargnięcie do środka oraz danie młokosowi nauczki, zauważył idącego w przeciwnym kierunku Dołohowa. Uśmiechnął się chytrze.
- Tony? Pozwól na chwilę. – zawołał całkowicie opanowanym głosem.i rozważał wtargnięcie do środka oraz danie młokosowi nauczki, zauważył idącego w przeciwnym kierunku Dołohowa. Uśmiechnął się chytrze.
Śmierciożerca nie odważył się sprzeciwić. Nieufnie zbliżył
się do Toma, gdyż doskonale pamiętał ich ostatnie spotkanie. Przez dobre kilka
godzin wisiał w powietrzu, zanim pękający ze śmiechu Bruce nie zdjął
z niego uroku.
- Tak, mój panie? – spytał uległym, a jednocześnie nieco przestraszonym tonem.
Zamiast odpowiedzi, z różdżki maga wystrzelił pomarańczowy promień
i ugodził go prosto w twarz. Mężczyzna zachwiał się niebezpiecznie i już oberwał dwoma innymi zaklęciami. Poczuł, jak bokserki niebezpiecznie wrzynają mu się w tylną część ciała.
- Oh, nie – zdążył pomyśleć, gdy czar się dokonał i majtki znalazły się na jego głowie. W tym samym czasie, nogi czarodzieja pozbawione kontroli zaczęły dziko pląsać, a z ust popłynęły mu słowa przeboju „Kociołek pełen gorącej miłości”. Usiłował zamknąć buzię, lecz mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Desperacka próba zasłonięcia ich rękoma, również spełzła na niczym. Fałszywe tony nadal niosły się echem po dworze. Dołohow czuł, że aż spocił się ze wstydu. Zaciekawieni śmierciożercy opuścili swoje kwatery, by sprawdzić, co jest źródłem hałasu. Teraz mniej lub bardziej dyskretnie obserwowali rozwój wypadków dusząc się
ze śmiechu. Antonin tysiąc razy bardziej wolałby zostać poddany najwymyślniejszym torturom niż znosić takie upokorzenie. Szydercze chichoty pobrzmiewały w jego głowie jak uderzenia dzwonu. Przypominały mu dźwięki wydawane przez hieny. W końcu, po czasie który wydawał się wiecznością, Tom cofnął urok. Mężczyzna oparł się
o zabytkowy stoliczek, dysząc ciężko. Jego nogi po szalonych pląsach były jak z waty. Rzucił Voldemortowi spojrzenie pełne wyrzutu.
- Dlaczego mi to robisz? – spytał z pretensją.
Czarnoksiężnik łypnął na niego złowrogo. Podkasał rękawy szaty
i ponownie uniósł różdżkę.
- To znaczy, ja tylko chciałem, no tego… – jąkał się, desperacko próbując znaleźć wyjście z sytuacji. Cofnął się o krok i zaklął. Zrozumiał, iż nie ma ucieczki. Zrezygnowany rozłożył ręce i głośno przełknął ślinę. Oczekiwał kolejnej dawki poniżenia.
Tymczasem Czarny Pan schował różdżkę do kieszeni i ku ogólnemu zaskoczeniu uśmiechnął się dobrotliwie w stylu Albusa Dumbledore’a .
- Masz zdolność do pojawiania się w nieodpowiednim miejscu w złym czasie, Tony – powiedział niemal współczująco.
- Zapewniam, że gdybym zamiast ciebie na korytarzu spotkał Lucjusza, Alecto, Rowle’a czy Bellatrix postąpiłbym tak samo.
Dołohow zmarszczył brwi.
- Ale skoro nie chodzi o mnie, to o co?
- Zapytaj Pottera – podpowiedział lakonicznie Tom oddalając się.
*****
z niego uroku.
- Tak, mój panie? – spytał uległym, a jednocześnie nieco przestraszonym tonem.
Zamiast odpowiedzi, z różdżki maga wystrzelił pomarańczowy promień
i ugodził go prosto w twarz. Mężczyzna zachwiał się niebezpiecznie i już oberwał dwoma innymi zaklęciami. Poczuł, jak bokserki niebezpiecznie wrzynają mu się w tylną część ciała.
- Oh, nie – zdążył pomyśleć, gdy czar się dokonał i majtki znalazły się na jego głowie. W tym samym czasie, nogi czarodzieja pozbawione kontroli zaczęły dziko pląsać, a z ust popłynęły mu słowa przeboju „Kociołek pełen gorącej miłości”. Usiłował zamknąć buzię, lecz mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Desperacka próba zasłonięcia ich rękoma, również spełzła na niczym. Fałszywe tony nadal niosły się echem po dworze. Dołohow czuł, że aż spocił się ze wstydu. Zaciekawieni śmierciożercy opuścili swoje kwatery, by sprawdzić, co jest źródłem hałasu. Teraz mniej lub bardziej dyskretnie obserwowali rozwój wypadków dusząc się
ze śmiechu. Antonin tysiąc razy bardziej wolałby zostać poddany najwymyślniejszym torturom niż znosić takie upokorzenie. Szydercze chichoty pobrzmiewały w jego głowie jak uderzenia dzwonu. Przypominały mu dźwięki wydawane przez hieny. W końcu, po czasie który wydawał się wiecznością, Tom cofnął urok. Mężczyzna oparł się
o zabytkowy stoliczek, dysząc ciężko. Jego nogi po szalonych pląsach były jak z waty. Rzucił Voldemortowi spojrzenie pełne wyrzutu.
- Dlaczego mi to robisz? – spytał z pretensją.
Czarnoksiężnik łypnął na niego złowrogo. Podkasał rękawy szaty
i ponownie uniósł różdżkę.
- To znaczy, ja tylko chciałem, no tego… – jąkał się, desperacko próbując znaleźć wyjście z sytuacji. Cofnął się o krok i zaklął. Zrozumiał, iż nie ma ucieczki. Zrezygnowany rozłożył ręce i głośno przełknął ślinę. Oczekiwał kolejnej dawki poniżenia.
Tymczasem Czarny Pan schował różdżkę do kieszeni i ku ogólnemu zaskoczeniu uśmiechnął się dobrotliwie w stylu Albusa Dumbledore’a .
- Masz zdolność do pojawiania się w nieodpowiednim miejscu w złym czasie, Tony – powiedział niemal współczująco.
- Zapewniam, że gdybym zamiast ciebie na korytarzu spotkał Lucjusza, Alecto, Rowle’a czy Bellatrix postąpiłbym tak samo.
Dołohow zmarszczył brwi.
- Ale skoro nie chodzi o mnie, to o co?
- Zapytaj Pottera – podpowiedział lakonicznie Tom oddalając się.
*****
Gryfon przelotnie spojrzał na wiszący na ścianie zegar.
Dochodziła dwunasta. Pomimo, iż nie jadł śniadania, nie czuł głodu. Był jedynie
znudzony. Granie na nerwach Toma chyba przestawało dawać mu satysfakcję. Wybrał
z regału przypadkową książkę i zagłębił się
w lekturze. Historia opowiadała o mugolskim nastolatku. Chłopak był bardzo zamknięty w sobie, dręczony przez szkolnych znajomych. Któregoś dnia nie wytrzymał presji i przekroczył mury liceum
z pistoletem w dłoni*. W tym momencie, nastolatek niechętnie oderwał się od książki. Nie lubił przerywać w najciekawszych momentach, ale nie chciał pochłonąć powieści w jeden dzień. Nadmiar doznań, którego wówczas doświadczał, przypominał mu zjedzenie naraz zbyt dużej tabliczki czekolady. Brunet opadł na fotel i pogrążył się w zadumie. Przypomniał sobie czasy, gdy on sam był izolowany od ludzi, nie miał przyjaciół i pełnił rolę chłopca do bicia Dudleya. Pojawienie się magii w jego życiu zmieniło wszystko. Zyskał wówczas poczucie przynależności do świata czarodziejów oraz akceptację. Poznał Rona i Hermionę. Na myśl o nich, przeszedł go bolesny skurcz. To byli jego pierwsi prawdziwi, serdeczni przyjaciele. Ron pomimo swoich wad zawsze potrafił go zrozumieć, a na Hermionę mógł liczyć w każdej sytuacji. Każde z nich było mu wiernym druhem i wspierało go w najtrudniejszych dla niego momentach. Stanowili jego ostoję, przy nich czuł się naprawdę szczęśliwie i swobodnie. Dzielili z nim sekrety, wspomnienia. Byli dla niego kimś znacznie więcej, niż tylko przyjaciółmi. Odkąd poszedł do Hogwartu, zastąpili mu rodzinę. Nastolatkowi łza zakręciła się
w oku na wspomnienie jego pierwszego roku nauki. W tym momencie, naszło go nieodparte pragnienie skontaktowania się
z przyjaciółmi. Ciekawe, czy mają mnie za zmarłego, czy opętanego – zasmucił się, bo doskonale zdawał sobie sprawę, iż wysłanie listu do Rona i Hermiony nie wchodzi w rachubę. Nagle do pokoju Harry'ego wpadł standardowo nieproszony Malfoy. Ślizgon miał na sobie wąskie jeansy i kraciastą koszulę, na którą nałożył fioletową, wełnianą kamizelkę. Jego blond włosy, zazwyczaj gładko przylizane ułożył w na pozór niedbały, artystyczny nieład. Wyglądał jak nieco ekscentryczny profesor.
- Coś ty znów odwalił? – zawołał od progu.
- W co ty się ubrałeś? – odparował Harry.
- Wujaszek Sev i Tom mogą ci nadskakiwać, ale nie ze mną te numery – warknął zniecierpliwiony Draco.
- Lepiej gadaj, dlaczego Czarny Pan ciska klątwami w co popadnie?
- Skąd niby mam wiedzieć? – oburzył się Gryfon – czyżbyś insynuował, iż to moja wina?
- Doskonale zdaję sobie sprawę, że maczałeś w tym palce – Malfoy dźgnął go w pierś.
Brunet wyszczerzył się głupawo i wzruszył ramionami. Będąc pod tak silnym naciskiem, zdecydował się wyjawić swemu rówieśnikowi przyczynę napadu szału Voldemorta. Streścił mu rozmowę z Tomem, pomijając najistotniejsze szczegóły. Uznał, iż Malfoy nie powinien wiedzieć o horkruksach oraz o ich specyficznym połączeniu, toteż
te informacje zachował dla siebie. W końcu w swojej opowieści dotarł do momentu, w którym porównywał wygląd Czarnego Pana i Króla Popu. Gdy Dracon to usłyszał, najpierw parsknął niepohamowanym śmiechem. Z jego oczu leciały strumienie łez, chłopak aż przytrzymywał się za brzuch. Gdy wesołość minęła, ku zdziwieniu Harry’ego – blondyn przeżegnał się.
- Niech Merlin ma cię w swojej opiece – rzucił do niego.
- A teraz chodź– zarządził.
– Pokażę ci moją sypialnię – powiedział jego rówieśnik prowadząc go schodami w dół. Zeszli do ostatniej kondygnacji budynku i znaleźli się
w korytarzu wiodącym do piwnicy. Była tam tylko jedna para drzwi. Malfoy nacisnął klamkę i przepuścił Wybrańca przodem. Kiedy brunet ujrzał pokój Ślizgona w całej okazałości, jego usta ułożyły się w idealnie okrągłe „O”. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego. Sypialnia Dracona zupełnie odbiegała swym wyglądem od reszty domu,
a wnętrzem, nieco przypominała klub. Na podłodze leżały ciemne, półprzezroczyste kafelki. Na jednej ze ścian wisiał telewizor plazmowy wielkości ekranu kinowego. Pozostałe pokrywała czarna farba, lecz i tak zostały niemal całkowicie zasłonięte przez różne plakaty. Oprócz wizerunków drużyn quidditcha i czarodziejskich kapel, nastolatek dostrzegł także postery mugolskich zespołów. Albo raczej bandów, które do tej pory uważał za mugolskie. W rogu pokoju stało podwójne, nowoczesne łóżko, z abstrakcyjnie wygiętą czarną ramą. Obok niego, znajdował się regał zapchany książkami, z których większość traktowała o czarnej magii, transmutacji i eliksirach. Pod ścianą stało kilka kanap obitych czerwoną skórą i duża szafa. Naprzeciwko umiejscowiona była wieża stereo, która wyglądała jak przeniesiona z dalekiej przyszłości. Obok, stojak z płytami, które ledwo się w nim mieściły.
W pokoju znalazło się także miejsce na białe biurko i MacBooka**. Pośrodku pomieszczenia znajdowały się stoły do bilardu oraz piłkarzyków, a w najbardziej odległym kącie ustawiono nowoczesną bieżnię. W pokoju panował półmrok, lecz światło płynące z małych kinkietów było ciepłe i wnętrze pomimo swojej prostoty sprawiało przytulne wrażenie.
w lekturze. Historia opowiadała o mugolskim nastolatku. Chłopak był bardzo zamknięty w sobie, dręczony przez szkolnych znajomych. Któregoś dnia nie wytrzymał presji i przekroczył mury liceum
z pistoletem w dłoni*. W tym momencie, nastolatek niechętnie oderwał się od książki. Nie lubił przerywać w najciekawszych momentach, ale nie chciał pochłonąć powieści w jeden dzień. Nadmiar doznań, którego wówczas doświadczał, przypominał mu zjedzenie naraz zbyt dużej tabliczki czekolady. Brunet opadł na fotel i pogrążył się w zadumie. Przypomniał sobie czasy, gdy on sam był izolowany od ludzi, nie miał przyjaciół i pełnił rolę chłopca do bicia Dudleya. Pojawienie się magii w jego życiu zmieniło wszystko. Zyskał wówczas poczucie przynależności do świata czarodziejów oraz akceptację. Poznał Rona i Hermionę. Na myśl o nich, przeszedł go bolesny skurcz. To byli jego pierwsi prawdziwi, serdeczni przyjaciele. Ron pomimo swoich wad zawsze potrafił go zrozumieć, a na Hermionę mógł liczyć w każdej sytuacji. Każde z nich było mu wiernym druhem i wspierało go w najtrudniejszych dla niego momentach. Stanowili jego ostoję, przy nich czuł się naprawdę szczęśliwie i swobodnie. Dzielili z nim sekrety, wspomnienia. Byli dla niego kimś znacznie więcej, niż tylko przyjaciółmi. Odkąd poszedł do Hogwartu, zastąpili mu rodzinę. Nastolatkowi łza zakręciła się
w oku na wspomnienie jego pierwszego roku nauki. W tym momencie, naszło go nieodparte pragnienie skontaktowania się
z przyjaciółmi. Ciekawe, czy mają mnie za zmarłego, czy opętanego – zasmucił się, bo doskonale zdawał sobie sprawę, iż wysłanie listu do Rona i Hermiony nie wchodzi w rachubę. Nagle do pokoju Harry'ego wpadł standardowo nieproszony Malfoy. Ślizgon miał na sobie wąskie jeansy i kraciastą koszulę, na którą nałożył fioletową, wełnianą kamizelkę. Jego blond włosy, zazwyczaj gładko przylizane ułożył w na pozór niedbały, artystyczny nieład. Wyglądał jak nieco ekscentryczny profesor.
- Coś ty znów odwalił? – zawołał od progu.
- W co ty się ubrałeś? – odparował Harry.
- Wujaszek Sev i Tom mogą ci nadskakiwać, ale nie ze mną te numery – warknął zniecierpliwiony Draco.
- Lepiej gadaj, dlaczego Czarny Pan ciska klątwami w co popadnie?
- Skąd niby mam wiedzieć? – oburzył się Gryfon – czyżbyś insynuował, iż to moja wina?
- Doskonale zdaję sobie sprawę, że maczałeś w tym palce – Malfoy dźgnął go w pierś.
Brunet wyszczerzył się głupawo i wzruszył ramionami. Będąc pod tak silnym naciskiem, zdecydował się wyjawić swemu rówieśnikowi przyczynę napadu szału Voldemorta. Streścił mu rozmowę z Tomem, pomijając najistotniejsze szczegóły. Uznał, iż Malfoy nie powinien wiedzieć o horkruksach oraz o ich specyficznym połączeniu, toteż
te informacje zachował dla siebie. W końcu w swojej opowieści dotarł do momentu, w którym porównywał wygląd Czarnego Pana i Króla Popu. Gdy Dracon to usłyszał, najpierw parsknął niepohamowanym śmiechem. Z jego oczu leciały strumienie łez, chłopak aż przytrzymywał się za brzuch. Gdy wesołość minęła, ku zdziwieniu Harry’ego – blondyn przeżegnał się.
- Niech Merlin ma cię w swojej opiece – rzucił do niego.
- A teraz chodź– zarządził.
– Pokażę ci moją sypialnię – powiedział jego rówieśnik prowadząc go schodami w dół. Zeszli do ostatniej kondygnacji budynku i znaleźli się
w korytarzu wiodącym do piwnicy. Była tam tylko jedna para drzwi. Malfoy nacisnął klamkę i przepuścił Wybrańca przodem. Kiedy brunet ujrzał pokój Ślizgona w całej okazałości, jego usta ułożyły się w idealnie okrągłe „O”. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego. Sypialnia Dracona zupełnie odbiegała swym wyglądem od reszty domu,
a wnętrzem, nieco przypominała klub. Na podłodze leżały ciemne, półprzezroczyste kafelki. Na jednej ze ścian wisiał telewizor plazmowy wielkości ekranu kinowego. Pozostałe pokrywała czarna farba, lecz i tak zostały niemal całkowicie zasłonięte przez różne plakaty. Oprócz wizerunków drużyn quidditcha i czarodziejskich kapel, nastolatek dostrzegł także postery mugolskich zespołów. Albo raczej bandów, które do tej pory uważał za mugolskie. W rogu pokoju stało podwójne, nowoczesne łóżko, z abstrakcyjnie wygiętą czarną ramą. Obok niego, znajdował się regał zapchany książkami, z których większość traktowała o czarnej magii, transmutacji i eliksirach. Pod ścianą stało kilka kanap obitych czerwoną skórą i duża szafa. Naprzeciwko umiejscowiona była wieża stereo, która wyglądała jak przeniesiona z dalekiej przyszłości. Obok, stojak z płytami, które ledwo się w nim mieściły.
W pokoju znalazło się także miejsce na białe biurko i MacBooka**. Pośrodku pomieszczenia znajdowały się stoły do bilardu oraz piłkarzyków, a w najbardziej odległym kącie ustawiono nowoczesną bieżnię. W pokoju panował półmrok, lecz światło płynące z małych kinkietów było ciepłe i wnętrze pomimo swojej prostoty sprawiało przytulne wrażenie.
- Robi wrażenie, co Potter? – zapytał wyraźnie zadowolony z jego reakcji
Malfoy.
*****
Dokładnie w tym samym czasie, nabuzowany gniewem Voldemort wparował do swego biura. Jego oczom ukazał się zaskakujący widok.
W fotelu przed kominkiem rozsiadł się Severus pogryzając jego ulubione żaby w białej czekoladzie.
- O, doszkonale – wymamrotał na jego widok.
- Mam waszne infourmasje – dodał z pełnymi ustami.
Czarny Pan rzucił okiem na pudełko po słodyczach. Było puste. Zadygotał z wściekłości. Uniósł różdżkę i wystrzelił z niej czerwony promień. Snape zareagował o ułamek sekundy za późno. Drętwota ugodziła go bezpośrednio w pierś. Mężczyznę odrzuciło w kierunku ściany. Wstał z podłogi krzywiąc się i masując sobie pośladki.
- Potter?
Zaciśnięte pięści Toma starczyły za odpowiedź. Mistrz Eliksirów westchnął ciężko. Ten chłopak chyba nie chce dożyć starości – pokręcił głową z dezaprobatą.
- Mów, co przeskrobał.
Czarnoksiężnik wyrzucał z siebie urywane, chaotyczne i nieskładne zdania. Nadal nie pozbył się złości. Jego gniewna aura świeciła blaskiem o barwie burgunda, jeszcze bardziej wyrazistego od oczu maga. Snape starał skupić się na słowach Toma, lecz zdołał wywnioskować jedynie,
iż „ten wredny mały dupek pozwala sobie na zbyt wiele”. Wiedząc, że
w ten sposób nic nie osiągnie, sięgnął do barku i wyciągnął z niego dwie szklaneczki i butelkę Ognistej Whisky. Nalał kolejkę sobie i Voldemortowi, który jednym haustem wypił alkohol. Po trzecim drinku uspokoił się i w miarę sensownie zdał relację z tego, co nastąpiło. Severus słuchał go z uniesionym brwiami. Udało mu się zachować pokerową twarz, choć w kulminacyjnym punkcie opowieści, kąciki warg, lekko mu się uniosły.
- Gnojek – zakończył Czarny Pan z hukiem stawiając opróżnioną szklaneczkę na zabytkowym stole.
- Wiesz… - Mistrz Eliksirów wydął wargi – trochę racji to on ma.
Tom skierował na niego spojrzenie, którego nie powstydziłby się bazyliszek.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – wycedził
- Nie oszukujmy się, urodą to ty nie grzeszysz. Kiedy ostatni raz patrzyłeś w lustro? – Snape postawił wszystko na jedną kartę. Domyślał się, że mógł nie przeżyć wybuchu.
- Oh – mag zamrugał – wyglądam aż tak źle?
Czarnowłosy mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby ktoś zdzielił go tłuczkiem w głowę. Nie wierzył własnym uszom. Spodziewał się raczej przekleństw, obraźliwych epitetów, ciskania gromów i totalnej demolki.
-Yhh – zająknął się - bez przesady.
- Nie masz zmarszczek – rzucił, usiłując wybrnąć z tej krępującej sytuacji.
- Zamknij się już lepiej – doradził mu Voldemort, któremu powrócił wigor – zajmę się tym później. (wyglądem –przyp. Aut.)
- A jeśli chodzi o chłopaka – rzekł odrobinę złowieszczym tonem – masz go ukarać.
Snape’owi bardzo nie podobał się wyraz twarzy Toma, ale nie zaprotestował. Choć ich relacje można było nazwać przyjacielskimi, jednak czuł nad sobą jego przewagę. Najmniejsza oznaka nieposłuszeństwa mogła zwiastować rychłą śmierć. Czarny Pan nieco się zmienił, lecz nadal pozostał przynajmniej w pewnej części okrutnym despotą.
- Oczywiście… panie – odparł po chwili.
Zazwyczaj zwracał się do Toma per „ty”, lecz stwierdził, iż odrobina pochlebstwa nie zaszkodzi. Tak jak przewidział, na jego twarzy rozlał się obrzydliwy grymas, który prawdopodobnie stanowił namiastkę uśmiechu. Voldemort skinął łaskawie głową i rozkazał mu opowiedzieć
o naradzie Zakonu. Severus doniósł czarnoksiężnikowi o najważniejszych aspektach, tego, co wydarzyło się w Norze. Z każdym kolejny zdaniem Mistrza Eliksirów, Czarny Pan coraz bardziej pochmurniał. Największe wrażenie zrobiło na nim dołączenie do organizacji Bundy’ego.
- Jesteś pewien?
Czarnowłosy mężczyzna gorliwie przytaknął.
- Kojarzysz Teda?
- Miałem okazję go poznać. Z pewnością jest groźnym i niebezpiecznym przeciwnikiem. Grasował na terenie obu Ameryk oraz Afryki. Nie zabijał, lecz raczej wiązał i szantażował swoich wrogów. Udało się go ująć kilka lat temu. Osadzono go w Azkabanie, lecz widocznie zdołał umknąć….
-… a Ministerstwo jak zwykle zatuszowało sprawę – dokończył za niego Severus.
– Tak. Ale nasz największy problem stanowi to, że – Voldemort zaczerpnął powietrza, by dodać swojej wypowiedzi należytej dramaturgii – że Bundy jest posiadaczem jedynego egzemplarza Księgi Merlina.
Snape zamarł. Posiadał ogromną wiedzę dotyczącą wszelkich rodzajów magii. Był mistrzem w dziedzinie eliksirów, znawcą czarno magicznych czarów, radził sobie także z zaklęciami, transmutacją i zielarstwem. Studiował różne księgi, pod wpływem Toma dużo podróżował. Dzięki temu, poznawał kulturę, cywilizację i oczywiście magię obcych plemion. Nigdy jednak, podobnie jak żaden z żyjących ludzi nie widział na oczy Księgi Merlina.
- Co teraz będzie? – spytał. Ogarnęła go mroczna i przygnębiająca wizja zbliżającej się apokalipsy.
- Wyjeżdżamy najszybciej, jak się da –powiedział krótko Czarny Pan.
- Dokąd? – zdumiał się Mistrz Eliksirów.
- Do Chile – odparł, jakby to wszystko wyjaśniało – zorganizuj wyprawę. Udamy się tam w piątkę: ja, ty, Bellatrix, Rudolf oraz Bruce, przyda się
do tłumaczenia runów. Scott zostanie z młodym Malfoyem i Potterem.
- Musimy wyruszyć najpóźniej jutrzejszego wieczora. A teraz odejdź. Chcę zostać sam.
*****
Harry spędził całkiem przyjemne popołudnie w towarzystwie Dracona. Najpierw grali w bilard (oczywiście blondyn nie dał mu żadnych szans), później słuchali muzyki i rozmawiali. Około piętnastej, pojawił się Cookie, przynosząc im obiad. Gryfon podziękował skrzatowi i odprawił go, natomiast Malfoy od razu rzucił się na jedzenie. Wyglądał, jakby nie żywił się przez kilka dni, w takim tempie wpychał w siebie specjały przygotowane przez sługę. Brunet uśmiechnął się do siebie. Od pewnego czasu zaczął darzyć Ślizgona sympatią. Nie sądził, iż kiedykolwiek będzie żywił wobec niego inne uczucie od wrogości, by nie powiedzieć nienawiści. Wbrew pozorom, chłopak, z którym Harry użerał się przez
5 lat okazał się dobrym kompanem. Podzielał jego zainteresowanie quidditchem, znał najnowsze fakty sportowe i doniesienia z frontu. Cynizm Dracona także okazał się zaletą. Blondyn miał cięty język
i operował sarkazmem równie sprawnie, jak on. Przelotnie spojrzał na zegar. Dochodziła piąta. Przypomniał sobie o spotkaniu z Voldemortem
i przerażony zerwał się na równe nogi, przy okazji zrzucając z półki kilka książek.
- Uważaj! To bardzo drogie… – zaczął Malfoy, lecz przerwał w pół słowa.
- Shit! – zaklął.
- Zaraz się spóźnimy!
- My? Ja idę do Toma.
- Sądzisz, że po tym co mu powiedziałeś, ma ochotę cię oglądać? – zakpił Ślizgon.
- Mamy lekcję eliksirów. Pośpiesz się.
*****
Hogwart w okresie wakacyjnym nie był tym samym miejscem. Opustoszałe korytarze, zimne klasy pozbawione gwaru uczniów, świstów zaklęć i bulgotania kociołków sprawiały ponure wrażenie. Lochy zamku prezentowały się jeszcze gorzej. Wilgotne ściany i zielonkawe światło nadawały wnętrzu wyglądu więziennej celi. Czuć było tam przenikający do szpiku kości chłód, który prawdopodobnie miał związek z przechowywanymi w formalinie preparatami. Nie przeszkadzało
to jednak Albusowi Dumbledore’owi. Dyrektor siedział za biurkiem należącym do Mistrza Eliksirów i ssał cytrynowego dropsa. Jego gość miał się zjawić lada chwila. Po kilku minutach, drzwi gwałtownie się otworzyły i do środka wkroczył Theodor Bundy.
- Usiądziesz? – spytał Trzemiel.
- Nie mam czasu – warknął mężczyzna, nie siląc się na uprzejmości.
- Ty zażądałeś spotkania – zauważył Dumbeldore.
- Uważaj na Snape’a – Bundy od razu przeszedł do sedna sprawy –
on coś ukrywa.
Albus uniósł brwi.
- Severus? Jest moim najlepszym szpiegiem i doprawdy, nie wiem…
- Sprawdź go. – przerwał mu twardo Ted i ignorując pytania, prośby
i groźby dyrektora wyszedł z pomieszczenia z hukiem zamykając drzwi.
________________________________________________
* książka Jodie Picoult pt. „Dziewiętnaście minut”
** wiem, iż akcja Harry’ego Potter rozgrywa się w XX wieku, jednak postanowiłam troszkę „unowocześnić” moje opowiadanie. A ponieważ Malfoy musi mieć wszystko co najlepsze i najdroższe – podarowałam mu MacBooka
Dokładnie w tym samym czasie, nabuzowany gniewem Voldemort wparował do swego biura. Jego oczom ukazał się zaskakujący widok.
W fotelu przed kominkiem rozsiadł się Severus pogryzając jego ulubione żaby w białej czekoladzie.
- O, doszkonale – wymamrotał na jego widok.
- Mam waszne infourmasje – dodał z pełnymi ustami.
Czarny Pan rzucił okiem na pudełko po słodyczach. Było puste. Zadygotał z wściekłości. Uniósł różdżkę i wystrzelił z niej czerwony promień. Snape zareagował o ułamek sekundy za późno. Drętwota ugodziła go bezpośrednio w pierś. Mężczyznę odrzuciło w kierunku ściany. Wstał z podłogi krzywiąc się i masując sobie pośladki.
- Potter?
Zaciśnięte pięści Toma starczyły za odpowiedź. Mistrz Eliksirów westchnął ciężko. Ten chłopak chyba nie chce dożyć starości – pokręcił głową z dezaprobatą.
- Mów, co przeskrobał.
Czarnoksiężnik wyrzucał z siebie urywane, chaotyczne i nieskładne zdania. Nadal nie pozbył się złości. Jego gniewna aura świeciła blaskiem o barwie burgunda, jeszcze bardziej wyrazistego od oczu maga. Snape starał skupić się na słowach Toma, lecz zdołał wywnioskować jedynie,
iż „ten wredny mały dupek pozwala sobie na zbyt wiele”. Wiedząc, że
w ten sposób nic nie osiągnie, sięgnął do barku i wyciągnął z niego dwie szklaneczki i butelkę Ognistej Whisky. Nalał kolejkę sobie i Voldemortowi, który jednym haustem wypił alkohol. Po trzecim drinku uspokoił się i w miarę sensownie zdał relację z tego, co nastąpiło. Severus słuchał go z uniesionym brwiami. Udało mu się zachować pokerową twarz, choć w kulminacyjnym punkcie opowieści, kąciki warg, lekko mu się uniosły.
- Gnojek – zakończył Czarny Pan z hukiem stawiając opróżnioną szklaneczkę na zabytkowym stole.
- Wiesz… - Mistrz Eliksirów wydął wargi – trochę racji to on ma.
Tom skierował na niego spojrzenie, którego nie powstydziłby się bazyliszek.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – wycedził
- Nie oszukujmy się, urodą to ty nie grzeszysz. Kiedy ostatni raz patrzyłeś w lustro? – Snape postawił wszystko na jedną kartę. Domyślał się, że mógł nie przeżyć wybuchu.
- Oh – mag zamrugał – wyglądam aż tak źle?
Czarnowłosy mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby ktoś zdzielił go tłuczkiem w głowę. Nie wierzył własnym uszom. Spodziewał się raczej przekleństw, obraźliwych epitetów, ciskania gromów i totalnej demolki.
-Yhh – zająknął się - bez przesady.
- Nie masz zmarszczek – rzucił, usiłując wybrnąć z tej krępującej sytuacji.
- Zamknij się już lepiej – doradził mu Voldemort, któremu powrócił wigor – zajmę się tym później. (wyglądem –przyp. Aut.)
- A jeśli chodzi o chłopaka – rzekł odrobinę złowieszczym tonem – masz go ukarać.
Snape’owi bardzo nie podobał się wyraz twarzy Toma, ale nie zaprotestował. Choć ich relacje można było nazwać przyjacielskimi, jednak czuł nad sobą jego przewagę. Najmniejsza oznaka nieposłuszeństwa mogła zwiastować rychłą śmierć. Czarny Pan nieco się zmienił, lecz nadal pozostał przynajmniej w pewnej części okrutnym despotą.
- Oczywiście… panie – odparł po chwili.
Zazwyczaj zwracał się do Toma per „ty”, lecz stwierdził, iż odrobina pochlebstwa nie zaszkodzi. Tak jak przewidział, na jego twarzy rozlał się obrzydliwy grymas, który prawdopodobnie stanowił namiastkę uśmiechu. Voldemort skinął łaskawie głową i rozkazał mu opowiedzieć
o naradzie Zakonu. Severus doniósł czarnoksiężnikowi o najważniejszych aspektach, tego, co wydarzyło się w Norze. Z każdym kolejny zdaniem Mistrza Eliksirów, Czarny Pan coraz bardziej pochmurniał. Największe wrażenie zrobiło na nim dołączenie do organizacji Bundy’ego.
- Jesteś pewien?
Czarnowłosy mężczyzna gorliwie przytaknął.
- Kojarzysz Teda?
- Miałem okazję go poznać. Z pewnością jest groźnym i niebezpiecznym przeciwnikiem. Grasował na terenie obu Ameryk oraz Afryki. Nie zabijał, lecz raczej wiązał i szantażował swoich wrogów. Udało się go ująć kilka lat temu. Osadzono go w Azkabanie, lecz widocznie zdołał umknąć….
-… a Ministerstwo jak zwykle zatuszowało sprawę – dokończył za niego Severus.
– Tak. Ale nasz największy problem stanowi to, że – Voldemort zaczerpnął powietrza, by dodać swojej wypowiedzi należytej dramaturgii – że Bundy jest posiadaczem jedynego egzemplarza Księgi Merlina.
Snape zamarł. Posiadał ogromną wiedzę dotyczącą wszelkich rodzajów magii. Był mistrzem w dziedzinie eliksirów, znawcą czarno magicznych czarów, radził sobie także z zaklęciami, transmutacją i zielarstwem. Studiował różne księgi, pod wpływem Toma dużo podróżował. Dzięki temu, poznawał kulturę, cywilizację i oczywiście magię obcych plemion. Nigdy jednak, podobnie jak żaden z żyjących ludzi nie widział na oczy Księgi Merlina.
- Co teraz będzie? – spytał. Ogarnęła go mroczna i przygnębiająca wizja zbliżającej się apokalipsy.
- Wyjeżdżamy najszybciej, jak się da –powiedział krótko Czarny Pan.
- Dokąd? – zdumiał się Mistrz Eliksirów.
- Do Chile – odparł, jakby to wszystko wyjaśniało – zorganizuj wyprawę. Udamy się tam w piątkę: ja, ty, Bellatrix, Rudolf oraz Bruce, przyda się
do tłumaczenia runów. Scott zostanie z młodym Malfoyem i Potterem.
- Musimy wyruszyć najpóźniej jutrzejszego wieczora. A teraz odejdź. Chcę zostać sam.
*****
Harry spędził całkiem przyjemne popołudnie w towarzystwie Dracona. Najpierw grali w bilard (oczywiście blondyn nie dał mu żadnych szans), później słuchali muzyki i rozmawiali. Około piętnastej, pojawił się Cookie, przynosząc im obiad. Gryfon podziękował skrzatowi i odprawił go, natomiast Malfoy od razu rzucił się na jedzenie. Wyglądał, jakby nie żywił się przez kilka dni, w takim tempie wpychał w siebie specjały przygotowane przez sługę. Brunet uśmiechnął się do siebie. Od pewnego czasu zaczął darzyć Ślizgona sympatią. Nie sądził, iż kiedykolwiek będzie żywił wobec niego inne uczucie od wrogości, by nie powiedzieć nienawiści. Wbrew pozorom, chłopak, z którym Harry użerał się przez
5 lat okazał się dobrym kompanem. Podzielał jego zainteresowanie quidditchem, znał najnowsze fakty sportowe i doniesienia z frontu. Cynizm Dracona także okazał się zaletą. Blondyn miał cięty język
i operował sarkazmem równie sprawnie, jak on. Przelotnie spojrzał na zegar. Dochodziła piąta. Przypomniał sobie o spotkaniu z Voldemortem
i przerażony zerwał się na równe nogi, przy okazji zrzucając z półki kilka książek.
- Uważaj! To bardzo drogie… – zaczął Malfoy, lecz przerwał w pół słowa.
- Shit! – zaklął.
- Zaraz się spóźnimy!
- My? Ja idę do Toma.
- Sądzisz, że po tym co mu powiedziałeś, ma ochotę cię oglądać? – zakpił Ślizgon.
- Mamy lekcję eliksirów. Pośpiesz się.
*****
Hogwart w okresie wakacyjnym nie był tym samym miejscem. Opustoszałe korytarze, zimne klasy pozbawione gwaru uczniów, świstów zaklęć i bulgotania kociołków sprawiały ponure wrażenie. Lochy zamku prezentowały się jeszcze gorzej. Wilgotne ściany i zielonkawe światło nadawały wnętrzu wyglądu więziennej celi. Czuć było tam przenikający do szpiku kości chłód, który prawdopodobnie miał związek z przechowywanymi w formalinie preparatami. Nie przeszkadzało
to jednak Albusowi Dumbledore’owi. Dyrektor siedział za biurkiem należącym do Mistrza Eliksirów i ssał cytrynowego dropsa. Jego gość miał się zjawić lada chwila. Po kilku minutach, drzwi gwałtownie się otworzyły i do środka wkroczył Theodor Bundy.
- Usiądziesz? – spytał Trzemiel.
- Nie mam czasu – warknął mężczyzna, nie siląc się na uprzejmości.
- Ty zażądałeś spotkania – zauważył Dumbeldore.
- Uważaj na Snape’a – Bundy od razu przeszedł do sedna sprawy –
on coś ukrywa.
Albus uniósł brwi.
- Severus? Jest moim najlepszym szpiegiem i doprawdy, nie wiem…
- Sprawdź go. – przerwał mu twardo Ted i ignorując pytania, prośby
i groźby dyrektora wyszedł z pomieszczenia z hukiem zamykając drzwi.
________________________________________________
* książka Jodie Picoult pt. „Dziewiętnaście minut”
** wiem, iż akcja Harry’ego Potter rozgrywa się w XX wieku, jednak postanowiłam troszkę „unowocześnić” moje opowiadanie. A ponieważ Malfoy musi mieć wszystko co najlepsze i najdroższe – podarowałam mu MacBooka
Rozdział bardzo przyjemnie się czytało. Nie wyłapałam błędów, świetnie napisane ;) nawet nie masz pojęcia jak się uśmiałam :) Lubię, gdy Harry kłóci się z Tomem, jest to naprawdę "urocze":D ale teraz widocznie słowa, które powiedział bohater uraziły dumę Voldemorta, sama pewnie bym się zdenerwowała, ale raczej nie do takiego stopnia, aby rzucać zaklęciami i wyżywać się na biednym Severusie, który tylko potwierdził słowa Harrego. Podobał mi się opis pokoju Draco, taki bardzo nowoczesny :) Harry też był pod wrażeniem, pewnie sam chciałby mieć podobną sypialnię:D
OdpowiedzUsuńNajbardziej zaintrygowała mnie rozmowa Albusa z Theodorem, który najwidoczniej coś podejrzewa - najwidoczniej Severus nie kryje się tak dobrze jak uważał. Tom ma zamiar wybrać się do Chile? czyżby mała wycieczka nie zaszkodzi? :) jestem ciekawa co z tej podróży wyniknie:)
Czekam z niecierpliwością na kolejną dawkę rozdziału i dziękuję za nominację <3
I czy nie sprawiłoby problemu wyłączenie weryfikacji obrazkowej? :D
Muahaha xD Wiesz co? Właśnie zdałam sobie sprawę, że gdybym wpadła na bloga do kogokolwiek innego i przeczytała, że Snape i Voldemort razem się upijają, to chyba bym zwariowała. A u Ciebie... Chyba nic mnie już nie może zdziwić :P
OdpowiedzUsuńOj, Ted jest czujny. Za bardzo.
Voldzio jedzie na misję :D
Draco... OMG. Teraz to mi szczena opadła. Poważnie plazma? Poważnie MacBook? Hahaha, fuck xD
Czekam aż rozwiniesz akcję zemsty Bellatrix :D
I przyłączam się do prośby koleżanki z góry: mogłabyś wyłączyć weryfikację? :)
Pozdrawiam i życzę weny
always
http://snape-granger-inna-historia.blogspot.com/
Witaj. Tradycyjnie Cię pochwalę. Rozdział bardzo dobry. Brak błędów, wyszukane słownictwo, ładne zdania. Nie będę się przy tym rozwodził, bo doskonale wiesz, że masz talent.
OdpowiedzUsuńPierwszy akapit - jak dla mnie bomba. Świetny opis uczuć targających Voldim. Uwielbiam te jego napady szału. Kurczę, znowu dostało się Dołohowowi.... Ty go chyba nie lubisz, co?
Harry nareszcie przypomniał sobie o swoich kompanach, oczywiście w sytuacji "co ja biedny bez nich pocznę". Ehh, nie lubię go, chociaż w Twoim opowiadaniu jest znośny. Tekst do Draco - powaga?
Prawie się popłakałem. + Fajną ma sypialnię, też bym taką chciał...
Severus podjadający słodycze Czarnemu Panu. Moja mina: bezcenna. Nie sądziłem, że doczekam czegoś takiego. Tom dobrze zrobił. Gdyby to były MOJE czekoladowe żaby.... xD
Wyprawa do Chile, czyli Ameryka Południowa, czyli magia plemienna, czyli vudu, czyli Stara Magia (?) Po nitce do kłębka.
Obrażony Lord Voldemort. Dżizys, niszczysz mój mózg.
No, no Ted to niebezpieczny gracz. Snape powinien mieć się na baczności.
Czekam z niecierpliwością i życzę weny!
Cześć :) Zapraszam do przeczytania oceny twojego opowiadania, którą właśnie opublikowałam: http://ocenialnia-opowiadan.blogspot.com/2014/01/nie-smierc-rozdziela-ludzi-lecz-brak.html
OdpowiedzUsuńWidzę, że masz podobne zainteresowania do mnie. Również kocham pisać, aczkolwiek nigdy nie dokańczam prac. Nienawidzę u mnie tego słomianego zapału.
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz, jak dla mnie bardzo tajemniczo i właśnie taki styl uwielbiam :)
Swietne, swietne, swietne. Piszesz bezblednie i bardzo interesująco. Życzę Ci weny i liczę na następne rozdziały ;**
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńbiedny Tony znów padł ofiarą Toma, a może to chociaż raz Lucjusz się napatoczy.... hahha Severus objadający się żabami w czekoladzie ulubionymi słodkościami Toma...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia