Po rozegranym meczu quidditcha, Gryfon wrócił do swojej
komnaty całkowicie wypompowany. Był zmęczony i od stóp do głów uwalany błotem.
Marzył jedynie o ciepłej kąpieli i łóżku. Gdy zgadzał się na grę, nie podejrzewał, iż
przerodzi się ona w walkę. Podzielili się na dwie drużyny.
On grał ze Scottem, a Malfoy z Bruce’m. Obydwaj mężczyźni byli dobrymi
zawodnikami, lecz… pojawili się na boisku nieco wstawieni. Zwłaszcza Scott,
który z ledwością utrzymywał się na miotle, co jednak nie przeszkadzało mu w
pełnieniu roli pałkarza. Irlandczyk tak żywiołowo wymachiwał kijem, że swoim silnym (i przypadkowym)
uderzeniem zdołał nabić Malfoyowi wielkiego guza z tyłu głowy. Bruce
w tym momencie stracił nad sobą kontrolę i zaczął chichotać jak opętany, co pozwoliło Harry’emu na przejęciu kafla i strzeleniu kilku goli. Draco próbował wyprowadzić Gryfona w pole stosując Zwód Wrońskiego, lecz nastolatek nie dał się zwieść. W tym samym czasie dostrzegł znicz i poszybował, aby go złapać. Gra skończyła się, kiedy Scott wyrżnął w ziemię. Alkohol zmącił mu umysł i myślał, iż z Harrym są w przeciwnej drużynie, więc gdy zobaczył chłopaka próbującego pochwycić znicz, za wszelką cenę starał się go dogonić. Bruce podziękował nastolatkom za rozgrywkę, prowadząc zataczającego się Irlandczyka do ich kwatery. Scott w tym czasie na przemian podśpiewywał sprośne piosenki i wyzywał brytyjskich osadników
z niezrozumiałym irlandzkim akcentem. Harry uśmiechnął się na wspomnienie meczu. Koniecznie trzeba to powtórzyć – pomyślał.
Gdy zakończył toaletę i przebrał się w czyste ubranie znalezione
w szafie, stwierdził iż jest gotowy na rozmowę z Voldemortem.
Kiedy stanął przed drzwiami gabinetu Czarnego Pana, cała
odwaga go opuściła. Serce waliło mu jak młotem. Uniósł dłoń, by zapukać do
drzwi, ale w ostatniej chwili ją opuścił. Wytarł spocone ręce o spodnie i
głęboko odetchnął. w tym momencie stracił nad sobą kontrolę i zaczął chichotać jak opętany, co pozwoliło Harry’emu na przejęciu kafla i strzeleniu kilku goli. Draco próbował wyprowadzić Gryfona w pole stosując Zwód Wrońskiego, lecz nastolatek nie dał się zwieść. W tym samym czasie dostrzegł znicz i poszybował, aby go złapać. Gra skończyła się, kiedy Scott wyrżnął w ziemię. Alkohol zmącił mu umysł i myślał, iż z Harrym są w przeciwnej drużynie, więc gdy zobaczył chłopaka próbującego pochwycić znicz, za wszelką cenę starał się go dogonić. Bruce podziękował nastolatkom za rozgrywkę, prowadząc zataczającego się Irlandczyka do ich kwatery. Scott w tym czasie na przemian podśpiewywał sprośne piosenki i wyzywał brytyjskich osadników
z niezrozumiałym irlandzkim akcentem. Harry uśmiechnął się na wspomnienie meczu. Koniecznie trzeba to powtórzyć – pomyślał.
Gdy zakończył toaletę i przebrał się w czyste ubranie znalezione
w szafie, stwierdził iż jest gotowy na rozmowę z Voldemortem.
- Raz kozie śmierć – stwierdził i kilkakrotnie uderzył we wrota.
- Proszę – po chwili rozległ się charakterystyczny głos Lorda Voldemorta.
Harry wszedł do środka rozglądając się niepewnie. Nie wiedział, czego ma się spodziewać. Gdy czarnoksiężnik dojrzał swojego niezapowiedzianego gościa również poczuł się skonfundowany. Nie dał jednak poznać po sobie, jak bardzo jest zaskoczony.
- Usiądź – rzekł oschle.
Nastolatek zajął miejsce naprzeciwko niego i od razu przeszedł
do rzeczy. Chciał mieć to już za sobą.
- Przepraszam – wyrzucił z siebie, wpatrując się w niezidentyfikowany punkt gdzieś nad głową Toma.
Czarny Pan odwrócił się skrywając uśmiech.
- I słusznie – powiedział zachowując pokerową twarz.
Brunet spuścił głowę. Jednocześnie wiedział, że postępuje właściwie,
z drugiej dziwnie się czuł prosząc o wybaczenie mordercę swoich rodziców. Chociaż może powinienem przestać o nim myśleć w tej kategorii? – zastanawiał się. Podniósł się z krzesła chcąc opuścić pomieszczenie.
- Pozwoliłem ci odejść? – jedwabisty głos czarnoksiężnika z powrotem usadził go na miejscu.
- Nie – zaprzeczył brunet.
- W związku z tym, iż przemyślałeś swoje zachowanie, odpowiem
na twoje wcześniejsze pytanie. Postaraj się tylko zadać je uprzejmiej. – zasugerował mag.
Krew Harry’ego zawrzała. Voldemort prawiący kazania o dobrym wychowaniu – żałosne – pomyślał. Zapanował jednak nad emocjami
i zgodnie ze wskazówką czarnoksiężnika zapytał:
- Co się stało z profesorem Lupinem?
- Widzisz Harry? Od razu lepiej, nie uważasz? – rzucił łagodnie Czarny Pan śmiejąc się w duchu. Czytał z Gryfona jak z otwartej księgi, widział, iż chłopak ostatkiem samokontroli powstrzymuje się przed wybuchem.
- Remus jako pierwszy wykrył spisek Dumbledore’a. Był najlepszym przyjacielem twoich rodziców i nie mógł przeboleć zdrady Trzmiela. Zauważ, że podjął trudną decyzję. Dużo musiało go kosztować proszenie mnie o pomoc – zwrócił się do nastolatka.
- Lupin postawił wszystko na jedną kartę. Uświadomił Severusa, który poinformował mnie o zaistniałej sytuacji. Oczywiście, natychmiast podjąłem niezbędne działania, natomiast Remus wraz ze Snape’m zajął się szpiegowaniem Zakonu –mówił dalej Voldemort.
- Czy on… czy on… przeżyje? – spytał cicho Harry
Czarny Pan zobaczył w promieniście zielonych oczach chłopaka strach. To byłaby kolejna bliska mu osoba, którą stracił w tym roku – przemknęło mu przez myśl.
- Tak, Harry – skłamał uspokajająco – jego stan jest stabilny.
- Nic mu nie będzie.
- Proszę – po chwili rozległ się charakterystyczny głos Lorda Voldemorta.
Harry wszedł do środka rozglądając się niepewnie. Nie wiedział, czego ma się spodziewać. Gdy czarnoksiężnik dojrzał swojego niezapowiedzianego gościa również poczuł się skonfundowany. Nie dał jednak poznać po sobie, jak bardzo jest zaskoczony.
- Usiądź – rzekł oschle.
Nastolatek zajął miejsce naprzeciwko niego i od razu przeszedł
do rzeczy. Chciał mieć to już za sobą.
- Przepraszam – wyrzucił z siebie, wpatrując się w niezidentyfikowany punkt gdzieś nad głową Toma.
Czarny Pan odwrócił się skrywając uśmiech.
- I słusznie – powiedział zachowując pokerową twarz.
Brunet spuścił głowę. Jednocześnie wiedział, że postępuje właściwie,
z drugiej dziwnie się czuł prosząc o wybaczenie mordercę swoich rodziców. Chociaż może powinienem przestać o nim myśleć w tej kategorii? – zastanawiał się. Podniósł się z krzesła chcąc opuścić pomieszczenie.
- Pozwoliłem ci odejść? – jedwabisty głos czarnoksiężnika z powrotem usadził go na miejscu.
- Nie – zaprzeczył brunet.
- W związku z tym, iż przemyślałeś swoje zachowanie, odpowiem
na twoje wcześniejsze pytanie. Postaraj się tylko zadać je uprzejmiej. – zasugerował mag.
Krew Harry’ego zawrzała. Voldemort prawiący kazania o dobrym wychowaniu – żałosne – pomyślał. Zapanował jednak nad emocjami
i zgodnie ze wskazówką czarnoksiężnika zapytał:
- Co się stało z profesorem Lupinem?
- Widzisz Harry? Od razu lepiej, nie uważasz? – rzucił łagodnie Czarny Pan śmiejąc się w duchu. Czytał z Gryfona jak z otwartej księgi, widział, iż chłopak ostatkiem samokontroli powstrzymuje się przed wybuchem.
- Remus jako pierwszy wykrył spisek Dumbledore’a. Był najlepszym przyjacielem twoich rodziców i nie mógł przeboleć zdrady Trzmiela. Zauważ, że podjął trudną decyzję. Dużo musiało go kosztować proszenie mnie o pomoc – zwrócił się do nastolatka.
- Lupin postawił wszystko na jedną kartę. Uświadomił Severusa, który poinformował mnie o zaistniałej sytuacji. Oczywiście, natychmiast podjąłem niezbędne działania, natomiast Remus wraz ze Snape’m zajął się szpiegowaniem Zakonu –mówił dalej Voldemort.
- Czy on… czy on… przeżyje? – spytał cicho Harry
Czarny Pan zobaczył w promieniście zielonych oczach chłopaka strach. To byłaby kolejna bliska mu osoba, którą stracił w tym roku – przemknęło mu przez myśl.
- Tak, Harry – skłamał uspokajająco – jego stan jest stabilny.
- Nic mu nie będzie.
*****
Harry z trudem skupiał się na słowach Czarnego Pana. Całe to
zajście było takie… nieprawdopodobne. W jego głowie panował chaos. Przyjaciele
okazali się wrogami, wrogowie stali się przyjaciółmi. Wszystko zmieniło barwy.
Chłopak przestał postrzegać świat w czerni
i bieli. Teraz widział rozmaite odcienie szarości. Tyle lat żył w kłamstwie. W przeświadczeniu, że jest kimś ważnym, kimś potrzebnym. Bohaterem. Tymczasem okazał się zwykłą marionetką, za której sznurki pociągał dobroduszny Albus Dumbledore. Gdyby nie Voldemort,
od którego w końcu doświadczył (brutalnej co prawda, ale zawsze) szczerości, nadal pełniłby rolę Złotego Chłopca. Z ochotą poszedłby
na wojnę, by uwolnić naród czarodziejów od ucisków tyrana. Walczyłby w pierwszym szeregu przeciwko ciemiężycielowi mugolaków. Umarłby w glorii chwały, a gdyby przeżył, nikt by mu nie podziękował –
ot, wypełniłby po prostu swą powinność. Odwaliłby brudną robotę,
a dyrektor Hogwartu spiłby śmietankę za przygotowanie go do funkcji Wybawiciela. W końcu takie moje przeznaczenie – pomyślał z goryczą. Zabić lub zostać zabitym.
i bieli. Teraz widział rozmaite odcienie szarości. Tyle lat żył w kłamstwie. W przeświadczeniu, że jest kimś ważnym, kimś potrzebnym. Bohaterem. Tymczasem okazał się zwykłą marionetką, za której sznurki pociągał dobroduszny Albus Dumbledore. Gdyby nie Voldemort,
od którego w końcu doświadczył (brutalnej co prawda, ale zawsze) szczerości, nadal pełniłby rolę Złotego Chłopca. Z ochotą poszedłby
na wojnę, by uwolnić naród czarodziejów od ucisków tyrana. Walczyłby w pierwszym szeregu przeciwko ciemiężycielowi mugolaków. Umarłby w glorii chwały, a gdyby przeżył, nikt by mu nie podziękował –
ot, wypełniłby po prostu swą powinność. Odwaliłby brudną robotę,
a dyrektor Hogwartu spiłby śmietankę za przygotowanie go do funkcji Wybawiciela. W końcu takie moje przeznaczenie – pomyślał z goryczą. Zabić lub zostać zabitym.
*****
Voldemort z ciekawością przesiewał umysł chłopaka. Nie sądził, że jest aż tak
skomplikowany i złożony. Ich naturalna więź znacznie ułatwiła mu zadanie. Bez
najmniejszego problemu wniknął w głąb myśli Gryfona. Uważnie śledził jego reakcje
podczas rozmowy. Chłopak był bardzo niestabilny emocjonalnie. Przechodził stany od skrajnej apatii, po euforię. Jego psychika okazała się wyniszczona. Musi
opanować magię umysłu – postanowił w duchu - zbyt można nim manipulować.
- Won z mojej głowy! – wykrzyknął nagle Harry.
- Co ty sobie wyobrażasz? Typowe! Wytykasz mi brak dobrych manier, a sam dobierasz się do moich myśli niczym do bielizny swojej kochanki – warczał
- No ale w końcu jesteś najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie – ironizował chłopak – wszystko ci przecież wolno.
- Wybacz, o wielki Lordzie Voldemorcie, że śmiałem zwrócić ci uwagę. Na przyszłość wbijaj śmiało, lecz chociaż rób to delikatniej –Harry ciągnął swój sarkastyczny monolog.
Tom uśmiechnął się blado, lecz zareagował tylko na dwa słowa:
- Nie nazywaj mnie Voldemortem. – poprosił.
- Co? Dlaczego? – zdziwił się Harry – przecież sam wymyśliłeś sobie ten pseudonim.
- Owszem. Lecz gdy z biegiem lat moje imię stało się postrachem, wróciłem do starego miana. Większość śmierciożerców nazywa mnie
po prostu Tomem. Ewentualnie używają formy „Czarny Pan”,
tę preferuję na oficjalne okazje – wyjaśnił.
- Jak zapewne wiesz, Lord Voldemort jest anagramem mojego prawdziwego nazwiska. Zaprojektowałem je, będąc jeszcze uczniem Hogwartu. Pochodzi od łacińskich słów „voile de mort” i znaczy tyle,
co „uciekać od śmierci”. Jako siedemnastolatek byłem zafascynowany ideą życia wiecznego i dążyłem do tego, by je osiągnąć. Eksperymentowałem, prowadziłem badania, zgłębiałem nieznane dotąd dziedziny magii. W drodze do nieśmiertelności dotarłem dalej,
niż ktokolwiek przede mną. Ale o tym porozmawiamy innym razem – dodał szybko, widząc, iż nastolatek chce mu przerwać.
- Kiedy moja władza stała się realnym zagrożeniem dla Dumbledore’a, staruszek postanowił wykreować mnie na kata i wzbudzić strach wśród czarodziejskiej społeczności. – kontynuował swój wywód.
- Moje przybrane imię znakomicie nadawało się do tego celu. Trzmiel jako jego genezę również podał łacińskie słowa: „vol de mort”, które jednak zupełnie zmieniły sens przydomku. Oznaczają one bowiem „pragnący śmierci”. I tak stałem się Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymaiwać, okrutnikiem, despotą, czarnym charakterem. Nie dziw się więc, dlaczego owy pseudonim, nie jest mi miły – spuentował Tom.
Harry zdobył się zaledwie na kiwnięcie głową. Historia Vol… Toma, jak wszystkie jego opowieści okazała się bardzo ciekawa i zajmująca. Chciał jeszcze o coś się go dopytać, jednak czarnoksiężnik z wyraźnym znużeniem, dyplomatycznie wyprosił go z pokoju. Gryfon udał się więc do siebie, pogrążony w zadumie. Doszedł do wniosku, iż przez ostatnie kilka dni, wiele rzeczy w jego życiu uległo zmianie. Pytanie tylko, czy
na lepsze? – zastanawiał się w duchu.
- Co ty sobie wyobrażasz? Typowe! Wytykasz mi brak dobrych manier, a sam dobierasz się do moich myśli niczym do bielizny swojej kochanki – warczał
- No ale w końcu jesteś najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie – ironizował chłopak – wszystko ci przecież wolno.
- Wybacz, o wielki Lordzie Voldemorcie, że śmiałem zwrócić ci uwagę. Na przyszłość wbijaj śmiało, lecz chociaż rób to delikatniej –Harry ciągnął swój sarkastyczny monolog.
Tom uśmiechnął się blado, lecz zareagował tylko na dwa słowa:
- Nie nazywaj mnie Voldemortem. – poprosił.
- Co? Dlaczego? – zdziwił się Harry – przecież sam wymyśliłeś sobie ten pseudonim.
- Owszem. Lecz gdy z biegiem lat moje imię stało się postrachem, wróciłem do starego miana. Większość śmierciożerców nazywa mnie
po prostu Tomem. Ewentualnie używają formy „Czarny Pan”,
tę preferuję na oficjalne okazje – wyjaśnił.
- Jak zapewne wiesz, Lord Voldemort jest anagramem mojego prawdziwego nazwiska. Zaprojektowałem je, będąc jeszcze uczniem Hogwartu. Pochodzi od łacińskich słów „voile de mort” i znaczy tyle,
co „uciekać od śmierci”. Jako siedemnastolatek byłem zafascynowany ideą życia wiecznego i dążyłem do tego, by je osiągnąć. Eksperymentowałem, prowadziłem badania, zgłębiałem nieznane dotąd dziedziny magii. W drodze do nieśmiertelności dotarłem dalej,
niż ktokolwiek przede mną. Ale o tym porozmawiamy innym razem – dodał szybko, widząc, iż nastolatek chce mu przerwać.
- Kiedy moja władza stała się realnym zagrożeniem dla Dumbledore’a, staruszek postanowił wykreować mnie na kata i wzbudzić strach wśród czarodziejskiej społeczności. – kontynuował swój wywód.
- Moje przybrane imię znakomicie nadawało się do tego celu. Trzmiel jako jego genezę również podał łacińskie słowa: „vol de mort”, które jednak zupełnie zmieniły sens przydomku. Oznaczają one bowiem „pragnący śmierci”. I tak stałem się Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymaiwać, okrutnikiem, despotą, czarnym charakterem. Nie dziw się więc, dlaczego owy pseudonim, nie jest mi miły – spuentował Tom.
Harry zdobył się zaledwie na kiwnięcie głową. Historia Vol… Toma, jak wszystkie jego opowieści okazała się bardzo ciekawa i zajmująca. Chciał jeszcze o coś się go dopytać, jednak czarnoksiężnik z wyraźnym znużeniem, dyplomatycznie wyprosił go z pokoju. Gryfon udał się więc do siebie, pogrążony w zadumie. Doszedł do wniosku, iż przez ostatnie kilka dni, wiele rzeczy w jego życiu uległo zmianie. Pytanie tylko, czy
na lepsze? – zastanawiał się w duchu.
Hej. Na wstępie, chciałem wytłumaczyć, dlaczego tak długo nie zaglądałem na Twojego bloga. Otóż moi kochani rodzice odłączyli Internet. Na szczęście, sytuacja została opanowana i szybko nadrobię braki.
OdpowiedzUsuńRozdział - jak zwykle świetny. Barwny opis meczu, po prostu nie mogłem wytrzymać, kiedy wyobraziłem sobie pijanych zawodników xD Harry przepraszający Voldemorta...
Czyżby nasz Złoty Chłopiec w końcu spokorniał? Podobał mi się fragment, opisujący jego zachowanie podczas tej konwersacji. Potter czuł się nieco zażenowany i... prawidłowo. Jego przemyślenia - po prostu miód malina xD. Przy "rozmaitych odcieniach szarości" od razu pomyślałem o Greyu...Taaa, wiem, to dziwne. Nieważne
To, co nastąpiło później, zwaliło mnie z nóg.
"- Co ty sobie wyobrażasz? Typowe! Wytykasz mi brak dobrych manier, a sam dobierasz się do moich myśli niczym do bielizny swojej kochanki – warczał
- No ale w końcu jesteś najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie – ironizował chłopak – wszystko ci przecież wolno.
- Wybacz, o wielki Lordzie Voldemorcie, że śmiałem zwrócić ci uwagę. Na przyszłość wbijaj śmiało, lecz chociaż rób to delikatniej – Harry ciągnął swój sarkastyczny monolog."
Drugie dno ukryte w wypowiedzi Wybrańca było mistrzowskie. Gra słów jaką zastosowałaś... Niesamowite!
Pozdrawiam i śpieszę czytać kolejne rozdziały.
Haha xD Nie wiem czemu, ale ten rozdział mnie... rozbawił. Może coś jest źle z moja psychiką? Hę? Tak, na pewno. To twoje opowiadanie tak na mnie działa xD Jutro będę się głupio zachowywać, na 100 procent xD
OdpowiedzUsuńWiesz co? Naprawdę mi się podoba twoje opowiadanie :)
Świetny rozdział, zresztą kolejny :3
OdpowiedzUsuńJedno co mnie trochę razi to, to że Voldemort na początku był miły, nie tylko udawał ale bym serio miły, tak jakby "zależało mu" na Harrym. Teraz jest taki jak był kiedyś, bardziej chamski taki prawdziwy ON. "
"rzucił łagodnie Czarny Pan śmiejąc się w duchu. Czytał z Gryfona jak z otwartej księgi, widział, iż chłopak ostatkiem samokontroli powstrzymuje się przed wybuchem." Jest taki jakby ciągle nienawidził Harrego. Jak byś mogła wytłumacz mi to ok? :3
Szczerze mówiąc, postać Voldemorta sprawiła mi sporo trudności.
UsuńZgadzam się, jest zbyt miły, lecz to po prostu wynik mojego niedoskonałego (jeszcze) warsztatu. Kreując jego osobę, skupiałam się przede wszystkim, aby dość szybko udało mu się zdobyć zaufanie Harry'ego i wyjść z relacji "arcywróg". Jest uprzejmy, gdyż zależy mu, aby przeciągnąć chłopaka na swoją stronę :D A co do przytoczonego przez Ciebie akapitu... Zauważ, iż Potter cały czas go podpuszcza, prowokuje. Nie chciałam uczynić Toma ciotą, więc też pozwoliłam mu na odrobinę zabawy z Wybrańcem. Nie chodzi o nienawiść, bardziej o przekorę xD
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz (:
Witam,
OdpowiedzUsuńn\mecz świetny, przeprosił Toma, i to won było boskie....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia